Wibracja w jego głowie nasiliła się. W ciemnościach Choulu, głęboko pod dżunglami Terasu, odpoczywający członkowie Miotu poruszyli się niespokojnie, choć większość z nich nie rozumiała tego, co odczuwali.
Niczym natarczywy owad, którego nie mógł dostrzec, brzęczenie szarpało jego nerwy i napełniało duszę niepokojem. Otworzył olbrzymie, niebieskie oko. Źrenica poszerzyła się, wpuszczając nikłe światło napływające z wejścia umieszczonego wysoko w górze. Słaby blask oświetlał wilgotne, skalne ściany, zwieszające się wokół liany i mech pokrywający niemal każdą powierzchnię. Zobaczył rozwijające się skrzydła, wyciągnięte szyje i leniwy ruch opazurzonych łap. Miot budził się z głębokiego snu. Poczuł przyspieszenie pulsów, usłyszał szum powietrza wciąganego do potężnych płuc i trzask szeroko otwierających się szczęk.
Potężny dreszcz przebiegł mu po ciele i serce Sha-Kaana zadrżało. Wibracja, teraz niczym sygnał alarmu, zabrzmiała mu pod czaszką. Wstał, rozkładając wielkie skrzydła do lotu, i wydał z siebie potężny ryk przebudzenia. Wzleciał w stronę światła i na czele Miotu ruszył ku olbrzymiej plamie na niebie, gdzie właśnie rozpoczynała się nowa bitwa.
|